O Osace, zamkach i ruchu prawostronnym

Osaka nie była naszym wymarzonym miejscem na urlop. Obowiązkowe 3 dni letnich wakacji na uniwersytecie trzeba jednak wykorzystać pomiędzy lipcem i wrześniem. Nam został już na nie tylko wrzesień, co uniemożliwiło nam wyjazd na japońskie Hawaje, czyli Okinawę, ze względu na szalejące tam zazwyczaj w tym miesiącu bardzo silne tajfuny. Nie chcieliśmy też teraz jechać do pełnego tradycyjnych świątyń Kioto, ponieważ jego rodzimy mieszkaniec definitywnie polecił oglądać je w listopadzie, kiedy to wygląda najpiękniej pośród czerwonych, jesiennych liści. Z braku lepszej alternatywy i chęci odwiedzenia tamtejszego parku rozrywki, postanowiliśmy, więc jednak dać Osace szansę.

Anegdotki o tym, że jeśli kiedyś wybierzemy się do Osaki to poczujemy się, jakbyśmy byli w zupełnie innym kraju usłyszeliśmy już pierwszego dnia w Japonii. Poza dużą ilością obcokrajowców i całkiem niezłym poziomem znajomości angielskiego Osakę od innych japońskich miast odróżnia bowiem sposób poruszania się. Co prawda na ulicach tak, jak w całym kraju odbywa się ruch lewostronny, ale już na chodnikach, czy ruchomych schodach (a te jak na zdjęciu poniżej zdarzają się bardzo okazałe) na modłę europejską powinniśmy poruszać się po prawej stronie, o czym w wielu miejscach informują specjalne tabliczki.

Być może przyczyny trzeba szukać podczas II wojny światowej, kiedy Osaka była jednym z najważniejszych celów amerykańskich nalotów bombowych, a w ich wyniku straciła niemal wszystkie zabytki i legła w gruzach. Mieszkańcy odbudowali swoje miasto według nowych, bardziej nowoczesnych planów urbanistycznych. Osaka stała się też bardziej otwarta na zachód (który ją zbombardował), a odbywająca się w jej okolicach w latach ’70 pierwsza azjatycka wystawa Expo, rozsławiła Osakę na całym świecie, jako bardzo atrakcyjne miejsce do zakładania zagranicznych filii korporacji.

W pierwszej kolejności wybraliśmy się zobaczyć Osaka Castle – jeden z najbardziej znanych zamków Japonii (tylko dlatego, że Hogwart pojawił się tu dopiero 2 miesiące temu). Wybudowano go w XVI i oczywiście zburzono podczas wojny. Po wojnie wybudowano jego wierną kopię. Niestety tylko z zewnątrz. W środku nikomu nie chciało się odtwarzać oryginalnych komnat i zrobiono tam muzeum. Na szczęście zamek otoczony jest przez bardzo duży, ładny park, po którym można się powłóczyć, więc nie musieliśmy wchodzić do muzeum, żeby wycieczka trwała dłużej niż 10 minut (no bo ile można patrzeć na zamek?).

Kamienny mur otaczający zamek ma 12 kilometrów długości i jest tym samym najdłuższym murem w Japonii. Na szczęście sprawdziliśmy tę informację wcześniej i nie próbowaliśmy go okrążać, tak jak wtedy, gdy Foka Mela nieświadomie urządziła sobie kilkukilometrowy spacer w poszukiwaniu ławki, na której można zjeść drugie śniadanie koło pałacu cesarskiego w Tokio.

Mur jest też ulubionym miejscem do przemyśleń obecnego króla Japonii:

(Wyjaśniamy: to nie jest obecny król Japonii. Może zdjęcie tego nie oddaje, ale ptak był na prawdę wielki i kręcił się koło nas długo, mając chętkę na nasze kanapki. Kanapek nie zdobył, więc chociaż na miejsce na blogu zasłużył.)

Ponieważ większość miejsc, które chcieliśmy zobaczyć w Osace, wymagała poświęcenia niemal całego dnia, nie mieliśmy zbyt wiele czasu i siły na to, żeby po prostu powłóczyć się po mieście. Nie odpuściliśmy jednak wieczornego wypadu do Namby, znanej jako dzielnica rozrywki.  Niestety nasz aparat nie wytrzymał całego dnia zwiedzania i baterie wysiadły mu szybciej niż nam, dlatego zdjęć z tamtych okolic mamy niewiele.

Naszym celem w Nambie była ulica Dotonbori, gdzie wejścia do restauracji, czy klubów ozdobione są wielkimi mechanicznymi instalacjami, a w wielu miejscach znajdują się olbrzymie telebimy i bilbordy. Przez niektórych jest ona nawet określana japońskim „Times Square”, co do czego Foka Oskar był nieco sceptyczny, ale Foka Mela niezbyt obyta z Nowym Jorkiem, czuła się usatysfakcjonowana. Poniżej krótki filmik pełen emocji i niesamowitych zwrotów akcji. W roli głównej krab, zapraszający do spróbowania go w krabowej restauracji.

W Nambie możemy znaleźć też neon, który można chyba uznać za symbol Osaki. Przedstawia on tzw. Glicomana – gigantycznych rozmiarów biegacza na niebieskim tle. Biegacz pojawił się tu już w latach ’40  jako reklama cukierków marki Glico. Od tamtej pory kilkakrotnie był zmieniany (na przykład podczas MŚ w piłce nożnej), nigdy nie zniknął jednak na dobre. Poniżej zdjęcie miniatury neonu,  do której po fotkę trzeba ustawić się w kolejce.

W Dotonbori udaliśmy się do restauracji, żeby spróbować lokalnej, tradycyjnej kuchni, jaką jest bardzo popularne okonomiyaki, na które skusił się Foka Oskar. Okonomiyaki, którego nazwa w dosłownym tłumaczeniu znaczy „smażysz, co chcesz” to coś pomiędzy naleśnikiem a omletem z masą dowolnych dodatków. U nas były były to między innymi krewetki czy makaron (tak, makaron na omlecie). Całość polana jest jakimś sosem oraz majonezem i posypana wiórkami suszonego tuńczyka, które początkowo sprawiają dość dziwne wrażenie – pod wpływem ciepła sprawiają wrażenie, jakby „tańczyły”, co oznacza, że dostaje się talerz z ruszającym się jedzeniem. Jakość zdjęcia pozostawia wiele do życzenia, przepraszamy.

To co w Osace z pewnością zasługuję na uwagę to również lotnisko Kansai. Kansai jest ogromnym międzynarodowym portem lotniczym wybudowanym na specjalnie do tego celu stworzonej sztucznej wyspie na morzu.  Byliśmy już na nim wcześniej (właśnie tam po raz pierwszy lądowaliśmy w Japonii, żeby przesiąść się na samolot bezpośrednio do Fukuoki), jednak teraz po raz pierwszy mieliśmy okazję przejechać się pociągiem po prawie 4-kilometrowym moście zbudowanym nad morzem, łączącym sztuczną wyspę lotniska z lądem. Widoki były przednie, polecamy.

Nasz wyjazd do Osaki nie trwał zbyt długo, jednak 4 dni wystarczyły, żebyśmy bardzo polubili to miasto. Jeśli w przyszłości zdarzy nam się jeszcze przyjechać do Japonii na dłużej, możecie nas szukać pod domeną rakizosaki.pl.


Foki radzą:

  • RADA 33
    Pieniądze do Polski lepiej wyślij ze sobą samolotem. Za przelew trzeba zapłacić 200 złotych.
  • RADA 34
    Jeżeli chcesz wyjść ze stacji, nie wiedząc, gdzie jest wyjście, idź za tłumem. Chyba, że tłum składa się z samych kobiet – wtedy możesz skończyć ostro hamując przed damską toaletą (true story).
  • RADA 35
    Jeżeli zauważasz jakiekolwiek anomalię w pogodzie to przyczyna może być tylko jedna – jak mawiają najstarsi samurajowie, „nadchodzi tajfun”.

3 Komentarze

  • Bardzo się cieszę, że Osaka wykorzystała swoją szansę i zawładnęła Waszymi sercami. Jak się wyczuwa wybór miejsca na spędzenie króciuteńkiego urlopu okazał się być słuszny.
    Rada nr 35 brzmi niepokojąco – można liczyć na więcej szczegółów?

  • Jeszcze dwa pytania:
    -czy okonomiyaki to potrawa typowa dla Osaki czy dla całej Japonii? (czy można dostać w Fukuoce)
    -jak droga była komunikacja na lotnisko w porównaniu z lotem z Fukuoki?

  • Co do tajfunów i anomalii pogodowych to mieliśmy na uwadze m.in. nagłe skoki temperatur (np z 19 stopni w dzień do 25). Związane są one właśnie z tym, że gdzieś tam nad Pacyfikiem szaleje sobie tajfun, który się do nas zbliża. Aktualnie czekamy na kolejny, ponoć silniejszy niż ten poprzedni. Dzień był bardzo ciepły. 🙂

    Okonomiyaki da się pewnie dostać w całej Japonii, ale oryginalnie wywodzą się z Kansai (tak się nazywa region, w którym leży Osaka). W Fukuoce nie widzieliśmy (ale też specjalnie nie szukaliśmy). Ponoć są też dość popularne w Tokyo, ale różnią się nieco recepturą. W Osace, kiedy byliśmy na Dotonbori, większość restauracji reklamowała się tym, że zjemy u nich najlepsze okonomiyaki.

    Komunikacja z lotniska do miejsca, w którym był nasz hotel wyniosła nas z tego, co pamiętam około 40 zł. Bilety na samolot mieliśmy dość tanie, więc to pewnie jakaś 1/4 kwoty, którą zapłaciliśmy za bilety. 🙂

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.