Buenos Aires – na drugim końcu świata

Trudno chyba znaleźć na Ziemi miejsce tak bardzo różne od Japonii jak Argentyna i miasto bardziej odległe od Fukuoki niż Buenos Aires. Gdyby z Buenos Aires wykopać tunel przez środek Ziemi, wykop skończył by się gdzieś pomiędzy Koreą, Chinami i Japonią, zaledwie 800 kilometrów od Fukuoki. Nic dziwnego zatem, że różnica czasu to 12 godzin, a lecieć trzeba aż 35 w jedną stronę. W rezultacie trzy pełne dni spędza się w samolocie. Ale nie ma tego złego – można w nich na przykład obejrzeć 10 filmów. Tak jak zrobiłem to ja.

Miejsca na ziemi z których jest bliżej do Buenos Aires niż z Fukuoki (freemaptools.com)

Do Buenos Aires udałem się – niestety bez Meli – pełnić moje naukowe obowiązki. Wizja długiej podróży niezbyt mnie cieszyła, a informacje z Internetu napawały obawą, czy wrócę ze wszystkimi zębami. Okazuje się, że w odróżnieniu od Japonii bezpieczeństwo nie jest silną stroną Argentyny. Jedną z ciekawszych informacji była ta o celowym brudzeniu turystów musztardą w celu późniejszego wyczyszczenia ich nie tylko z musztardy, ale także z zapasów dolarów i komórek.

Po 35 godzinach lotu, świeży jak skowronek utaplany w błocie, wysiadłem na lotnisku Ezeiza, z którego jak to zwykle bywa, do Buenos Aires było jeszcze 40 kilometrów. Jako że transport publiczny był bardzo odradzany, zrzuciliśmy się z kolegą na taksówkę. Zdecydowanie nie żałuję, bo po raz pierwszy zdarzyło mi się jechać w taksówce, w której kierowca wziął i zasnął. Na szczęście stojąc na światłach i pod naporem klaksonów szybko się obudził. Następnie rzucił do nas coś pod nosem i jechał dalej. Nie ma o czym gadać, jesteśmy przecież w Argentynie.

Byłem już w paru dużych miastach, ale w żadnym nie widziałem ulic tak szerokich jak w Argentynie. Buenos Aires jest drugą największą metropolią Ameryki Południowej i – co zrozumiałe – te 23 miliony ludzi musi się jakoś przemieszczać. No ale 7 pasów w jedną stronę w centrum miasta? Tak jest właśnie na Av. 9 de Julio, najszerszej alei na świecie. Ale nie tylko – zdjęcie poniżej zrobiłem na Av. del Libertador.

Nie trzeba mieszkać przez rok w Japonii, żeby obserwować argentyński sposób jazdy z podziwem. Samochody przenikają się na pasach w zupełnie niezorganizowany sposób, pojazdy wyskakują sobie przed maski bardzo niespodziewanie bez choćby skromnego mrugnięcia kierunkowskazem, a starannie rozrysowane 7 pasów nie jest niczym więcej niż wskazówką. Jestem przekonany, że żadne symulacje wieloagentowe wykonywane na konferencji nie odwzorowałyby tego skomplikowanego systemu.

Co poradzić, Argentyńczycy nie są najbardziej uporządkowanym narodem. Ale jak mogą być, kiedy trudno nawet określić, ile warte są pieniądze w ich portfelu. Według oficjalnego kursu 1 amerykański dolar wart jest okołó 9 peso. Prawda jest jednak inna. Aby ją poznać wystarczy przejść się turystycznym deptakiem Florida, na którym co kilka kroków ktoś okrzykiem „cambio” oferuję wymianę pieniędzy. I to nie po kursie 9, a 14. Czy to legalne? Pewnie niezbyt. A czy bezpieczne? Może i nie, ale o problemach z tym sposobem wymiany na konferencji nie słyszałem, a o przypadku wyjęcia fałszywego banknotu z bankomatu – a i owszem. Oczywiście po oficjalnym kursie 9 peso.

Przyznam szczerze, że zanim przyjechałem do Buenos Aires, nie wiedziałem o Argentynie za dużo. Na słowo „Argentyna” przed oczami stawało mi tylko kilku piłkarzy, piosenka „Don’t Cry for Me Argentina” i nie wiedzieć czemu wielki Jezus z Rio de Janeiro. Pewnie po prostu – tak samo jak Shakira – kojarzy mi się z każdym krajem Ameryki Południowej. Spacerując po ulicach Buenos Aires do głowy przychodzili mi także latynoscy pisarze, z których jednak żaden nie okazał się rzeczywiście być z Argentyny. Jedno z takich podejrzeń skończyło się na kupieniu w bardzo stylowym antykwariacie książki autorstwa Gabriela Garcia Marqueza. Z Kolumbii.

Buenos Aires szybko przypomniało mi jednak, że Argentyna jest kolebką tango. W Ameryce Południowej jest teraz środek zimy, a temperatura podczas mojego pobytu wahała się od 10 do 20 stopni, więc niestety ludzie nie tańczyli na ulicach. Tango miałem jednak przyjemność zobaczyć podczas bankietu konferencyjnego w Senor Tango, które jest jednym z lepszym miejsc tego rodzaju w mieście. Po kolacji, która mimo wielu dolewek argentyńskiego wina specjalnie mnie nie porwała, odbył się półtora godzinny pokaz tango. Nie jestem ekspertem i mi się podobało, chociaż w oczy rzucało się sporo dziwnego machania nogami. Od znawców słyszałem, że to taki nowy styl. Ludzie siedzieli przy okrągłych stołach, a my przenieśliśmy się, aby oglądać pokaz z balkonu. Było bardzo klimatycznie i mam nadzieję, że wybaczycie mi to bardzo rozmyte zdjęcie poniżej, na którym starałem się to oddać.

Mimo że ta kolacja wybitna nie była, jedzenie w Argentynie było bardzo miłą odmianą od japońskiej kuchni. Pierwszego dnia wyszukałem listę 10 rzeczy, których trzeba spróbować w Argentynie i nie są stekiem…

… który króluje tu we wszystkich restauracjach. Listę przysmaków, którą starałam się z biegiem czasu odhaczać, otwierały Empanadas, czyli tanie, szybkie i smaczne pierożki, dostępne we wszystkich możliwych smakach pizzy. Na argentyńską kuchnię mocno wpłynęli Włosi, dlatego popularna jest też Pizza i Ravioli. O ile te ostatnie mnie nie zachwyciły, to pierożki były pyszne.

Na deser zdecydowanie króluje Dulce de Leche, co jest po prostu bardzo wyrafinowaną nazwą polskiego kajmaku. Dulce de Leche jest tu we wszystkich możliwych słodyczach, a klasycznymi słodkościami są Alfajores, czyli dwa kawałki herbatnika z niepoważnie dużą ilością Dulce de Leche pomiędzy. Piekarnie widoczne na każdym rogu oferują Medialunas, czyli słodkie rożki niestety tylko pozornie przypominające croissanty. Dla mnie wygrał zdecydowanie Volcán de Chocolate (w którym oczywiście też nie zabrakło Dulce de Leche).

Architektura Buenos Aires robi spore wrażenie nawet zimą. Co chwilę napotykałem piękne budynki i posągi, a główne atrakcje na pewno zapadają w pamięć. Mi udało się zobaczyć m.in. El Obelisko – 70 metrowy obelisk na środku najszerszej alei świata, Cementerio de la Recoleta – najbardziej klimatyczny cmentarz na jakim byłem, Puerto Madero – port z wielkim obrotowym mostem, Plaza de Mayo – plac przy którym znajduje się Casa Rosada – siedziba kolejnych prezydentów  i parę ładnych budynków jak Teatro Colon czy budynek argentyńskiego kongresu.

Zabytki przypominają o tym, że Argentyna na początku XX wieku była siódmy krajem pod względem rozwoju gospodarczego. Nie sposób jednak nie zauważyć, że już nie jest. Po kryzysie finansowym z końca lat 90. Argentyna zaliczana jest już wręcz do krajów rozwijających się, a więc nie rozwiniętych. Nie było dnia żebym nie zobaczył kilkunastu bezdomnych śpiących na mojej niezbyt długiej drodze z hotelu na konferencję. Wiele pięknych kamienic skontrastowanych jest z kompletnymi ruderami. Na Cementerio de la Recoleta grób ukochanej przez naród Evy Peron można poznać podobno po tym, że złote zdobienia nie są ukradzione. Tworzyło to wszystko dość smutny klimat.

W wielu miejscach można było jednak odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał. Może to i dobrze – bo czy nie lepiej wspominać dawną wielkość, niż nigdy tej wielkości nie zaznać?

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.