Podróże małe i duże

Jak wszyscy wiedzą, Japonia jest daleko. Daleko są też foki. Foki są w Japonii. To jest tak daleko, że nawet całodobowy bilet ZTM-u nie wystarczy, bo trzeba lecieć trzema samolotami.

Jako, że wybraliśmy linie katarskie nikt nie przyczepił się do naszego overbagażu. W samolocie, do którego kazano nam wsiąść godzinę przed odlotem, powitała nas zapętlona radosna arabska melodia. Na telewizorach dostępne były różne gry i zabawy.

Graliśmy. 6 godzin.

Lot był całkiem miły, były góry i doliny i morze. Najprzyjemniejsze było jednak, o dziwo, lądowanie w Doha (to w Katarze). Widok był przedni, bo leci się nad morzem i człowiek myśli, że do niego wpadnie, ale wtedy wyskakuje ląd i wszyscy są szczęśliwi. W Doha było wtedy 40 stopni, więc nie próbowaliśmy wychodzić poza lotnisko. Zresztą i tak nie mieliśmy burki. Lotnisko było na to przygotowane i przywitało nas mocą atrakcji, takich jak: ruszający się dinozarł, miś w lampie (albo lampa w misiu) i niesamowity plac zabaw. Kolorytu lokalnego dodawały arabskie matki z dziećmi na smyczach (w sumie to jedna matka z jednym dzieckiem, a smycz była przywiązana do ręki, a nie do szyi, ale i tak Japończycy robili zdjęcia).

Dinozaur (ale go nie widać, bo są chmury)

Miś, lampa i foka

Plac zabaw

Na ostatnim zdjęciu można też zobaczyć, jak całe lotnisko miga od reklam puszczanych na wielkich ekranach. Ale finału Mistrzostw Świata nie było, gdzie obejrzeć. Poza tym było drogo, ale dzięki temu, że Katarczycy są bogaci i nie muszą kraść, wciąż mamy swoje bagaże, mimo tego, że zasnęliśmy.

Specjalnie na tę okoliczność nasza czytelniczka przygotowała taki oto kolaż. Bardzo ładny, Mamo.

I tu kończy się nasza przygoda z Katarem, gdzie kichania nie było końca.  W środku nocy wsiedliśmy do następnego samolotu i wyruszyliśmy ku Japonii.

Na pokładzie byliśmy jednymi z nielicznych Nie-Japończyków, co wzbudzało ciekawość wśród stewardess. Ta odpowiedzialna za nas umiała nawet powiedzieć „dobry wieczór”. My nie wiemy, jak jest „dobry wieczór” po japońsku. Lecieliśmy z 10 godzin, ale już na samym początku dali nam alkohol i skutecznie uśpili. Podobno o wschodzie słońca było widać Himalaje, no ale alkohol. Jak się obudziliśmy była 17:00 w Japonii (strefa czasowa Japonii = Polska +7). Tak uciekł nam poniedziałek.

Po lądowaniu w Osace mieliśmy pierwszy kontakt z Japończykami. Nasze urządzenia niestety nie nawiązały kontaktu z ich kontaktami i się rozładowały.

Z kolei Japończycy rozumieją niewiele, ale są bardzo mili. Kupiliśmy zieloną herbatę, która jest zimna i niesłodka, i oczekiwaliśmy na ostatni samolot. W Japonii do samolotu wsiada się 20 minut przed odlotem, które poświęcone są głównie na ukłony załogi.

Ostatni lot zapowiadał się nieźle. Miał trwać tylko godzinę, a w gazetce pokładowej znaleźliśmy dowód na to, że nie tylko w Polsce interesują się Fokami:

A jednak był to najgorszy lot ever. Turbulencje były takie,  że Foka Mela myślała, że zaraz wszyscy umrzemy (Foka Oskar w tym czasie próbował czytać przewodnik po Japonii). Po rzeczonej godzinie wylądowaliśmy jednak w Fukuoce, gdzie na dobre zaczęła się nasza przygoda z Japonią. Ale o tym innym razem. Na koniec nasz mandżur na lotnisku w Fukuoce.

7 Komentarzy

  • tak ciekawie piszecie foki ze juz czekam na kolejne posty <3 !!!

  • ZUUUMA!
    Jak jeszcze wczoraj się wahałem, tak dzisiaj kupuję bilet na katara:)
    A tak naprawdę to jest najtańszy. Pozdrawiam.

  • A może by tak super multimedialne uderzenie – kanał na youtube „foki z fukuoki mówią jak jest” 🙂

  • Daha jest piękna, a Ty nie będziesz potrzebował burki, więc może się skusisz na małą przechadzkę 🙂

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.