Zanim wyruszyliśmy w naszą wielką podróż po Nowej Zelandii, musieliśmy poczekać, aż Kiwi Kuba rozpocznie swój świąteczny urlop. Oznaczało to, że mamy kilka dni na włóczenie się po mieście, w którym zaczęła się nasza przygoda. Dziś przedstawiamy relację z tego największego miasta Nowej Zelandii – zapraszamy do Auckland.
Auckland jest podobno dobrym miejscem do życia. Na tyle dobrym, że co roku zajmuje w tej kategorii coraz wyższe pozycje w różnorodnych rankingach. Być może w Auckland czujemy się dobrze, dlatego, że nie przytłacza nas ogromem wielkiego miasta. Poza ścisłym centrum, gdzie znajduje się trochę biurowych wieżowców, cała reszta wygląda jak wielkie przedmieścia. Całe Auckland to właściwie zbiór malutkich miasteczek, które istniały kiedyś wokół głównego miasta, a z czasem zostały przez nie wchłonięte. Zabudowa jest niska, zamiast mieszkań w blokach ludzie wynajmują domy. A pomiędzy domami rozwija się zielona i bujna roślinność. Wyobrażamy sobie, że kiedy pierwszym widokiem po przebudzeniu jest palma, zaglądająca przez okno, człowiek może trochę bardziej optymistycznie podchodzić do życia.
Z drugiej jednak strony entuzjazm nad życiem w Auckland wydaje nam się trochę przesadzony biorąc pod uwagę fakt, że miasto położone jest na… polu wulkanicznym. A konkretniej na jakichś 50 niewielkich bazaltowych wulkanach. Te co prawda są już wygasłe, ale wciąż istnieje prawdopodobieństwo, że wybuchnie coś nowego. A taka potencjalna erupcja mogłaby zagrozić życiu tysięcy ludzi. Do tej pory wybuchało coś średnio raz na 1000 lat. Ostatnio 600 lat temu… Minusem położenia miasta na polu wulkanicznym (poza oczywistym faktem, że pewnego dnia można zostać zalanym lawą) jest to, że co chwilkę natykamy się na jakiś stary wulkan, co oznacza, że prawie wszędzie jest pod górkę. Najbardziej popularnym w Auckland wulkanem jest Mt Eden. Ze swoimi 196 metrami jest najwyższym wzniesieniem miasta, dlatego polecamy wdrapanie się tam dla obserwowania panoramy. Ci jednak, którym wulkan kojarzy się z mrocznym wzgórzem tryskającym ogniem, mogą być nieco zawiedzeni. Krater Mt Eden jest bowiem w całości zarośnięty trawą.
Wizja wulkanicznej katastrofy zdaje się jednak nie robić na mieszkańcach zbyt wielkiego wrażenia i z przyjemnością korzystają z innych możliwości, które stworzyła im przyroda. Auckland jest jednym z nielicznych miast na świecie, które ma dwa porty na dwóch oddzielnych dużych zbiornikach wodnych. Od zachodu ma bowiem dostęp do Morza Tasmańskiego, od wschodu do Oceanu Spokojnego. Pewnie dlatego tak bardzo w tym regionie popularne jest żeglowanie. Jedna trzecia gospodarstw domowych w Auckland posiada łódź – w regionie zarejestrowanych jest około 135 000 jachtów. Dumni z faktu, że Aucklandczycy wciąż darzą morze tak wielką miłością byliby zapewne zamieszkujący te tereny ich przodkowie – jeszcze 200 lat temu na miejscu dzisiejszego Auckland znajdowała się osada wielorybników.
Poza żeglowaniem Aucklandczycy mają też inne sposoby na zachowanie dobrego humoru. Już wcześniej pisaliśmy o tym, że w Nowa Zelandia jest bardziej liberalna, jeżeli chodzi o prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu. Jest też bardziej liberalna jeśli chodzi o picie alkoholu w miejscach publicznych. Zakazu jako takiego nie ma, więc w większości miejsc alkohol bezkarnie można pić. Zakazane jest to tylko tam, gdzie znajdziemy tabliczki wyraźnie o tym informujące. Nie ma tabliczki? Hulaj dusza!
Auckland ma też swoje muzeum. Trudno powiedzieć, co konkretnie jest jego tematem przewodnim, ale bez wątpienia zbiory są całkiem pokaźne. Znaleźć tam można między innymi różne wytwory kultury maoryskiej (o której chyba opowiemy, kiedy indziej), jak na przykład wielkie kanu, polinezyjską biżuterię z muszelek, ogromne podobizny rekinów i szkielety dinozaurów, a także pokój, w którym można było przeżyć symulację wybuchu wulkanu połączoną z trzęsieniem ziemi. Naszym zdaniem spokojnie można by to rozbić na 10 mniejszych muzeów i kosić kasę za oddzielne wejście do każdego z nich. Miło więc ze strony Aucklandczyków, że jeszcze nie wpadli na ten pomysł. Auckland posiada też galerię sztuki. W przewodniku główną zachętą do jej odwiedzenia było dzieło Picassa. Dzieło Picassa wyglądało trochę jak szkic wydarty z zeszytu, no ale jak już się tam przyszło przyciągniętym przez wielkie nazwisko można było trafić na naprawdę ciekawe rzeczy. Galeria urządzona była w bardzo nowoczesnym stylu, można było tam znaleźć sporo fajnych multimedialnych instalacji. Największą popularnością cieszyły się jednak chyba rzeźby z klocków Lego, które można było samodzielnie budować.
W Auckland mieszka około 450 tys. osób. Oznacza to, że zamieszkuje je ponad 30% populacji całego kraju. Ta liczna grupa nie jest jednak darzona zbyt dużą sympatią przez resztę Nowej Zelandii. Aucklandczycy wśród reszty kraju figurują pod pojęciem JAFA, co jest akronimem od słów: Just Another Fucking Aucklander. W Nowej Zelandii Aucklandczyków uważa się za niegrzecznych, chciwych i aroganckich ludzi. Auckland zarzuca się też, że dominuje politycznie nad innymi miastami, dostaje więcej rządowych funduszy i jest faworyzowane w narodowych rozgrywkach w rugby. Poza tym jest tam podobno więcej bogatych ludzi, którzy wyjątkowo obnoszą się ze swoim bogactwem. Ogólnie rzecz biorąc z Auckland jest trochę jak z Warszawą. Aucklandczycy nie przejmują się tym jednak zbytnio, uważając, że reszta kraju im po prostu zazdrości, a skrót JAFA według nich rozszerza się jako Just Another Fantastic Aucklander.
Auckland – największe miasto w kraju – ze swoim międzynarodowym lotniskiem dla obcokrajowców jest najczęściej pierwszym przystankiem w Nowej Zelandii. Dzięki sporej możliwości znalezienia tam pracy i całkiem niezłych zarobków dla wielu z nich też ostatnim. W Auckland mieszka bardzo dużo imigrantów. A najliczniejsza grupa imigrantów to? W spisie ludności z 2006 roku prawie 20% ludności tego miasta stanowili Azjaci.
Co widać niemal na każdym kroku. Mimo więc, że bardzo się staraliśmy nie udało nam się zbytnio uciec od Japonii.