Pierwszy wpis z serii „wizyta w stolicy” musimy zacząć od przypomnienia, że Tokio jest bardzo dużym miastem. W związku z tym trudno wyodrębnić w nim jedno konkretne centrum, w którym działyby się najważniejsze rzeczy. W obrębie stolicy powstają więc różne „podcentra”, tętniące życiem jak na środek miasta przystało. Jednym z największych jest Shinjuku. Dystrykt ten nieco pominęliśmy podczas naszej poprzedniej wizyty w Tokio, dlatego tym razem udaliśmy się tam w pierwszej kolejności, aby na własne oczy zobaczyć dzielnicę kontrastów – z jednej strony drapaczy chmur i korporacji, z drugiej czerwonych latarni i tysięcy barów.
Shinjuku można podzielić na dwie części: wschodnią i zachodnią. Obie są bardzo zatłoczone, a umowną granicą pomiędzy nimi jest jeszcze bardziej zatłoczony Dworzec Shinjuku. Stacja ta obsługuje codziennie ok. 3,5 mln pasażerów. To tak jakby wszyscy mieszkańcy Warszawy udali się tam podczas jednego dnia. Dwa razy. Wynik ten daje stacji Shinjuku pierwsze miejsce na świecie, jeśli chodzi o liczbę obsługiwanych codziennie pasażerów. Po pierwszej wizycie w Tokio pisaliśmy, że nie da się tu zgubić. Po pierwszej wizycie w Shinjuku musimy to niestety odwołać i pokornie przyznać, że do sprawnego przedostania się przez ten dworzec z jednej strony na drugą i wylądowania w tym miejscu, w którym się chce, potrzeba jakichś nadzwyczajnych zdolności. W każdym razie Foce Meli zajęło to sporo czasu.
Shinjuku stało się bardzo ważnym miejscem w Tokio około roku 1964, kiedy to w Japonii odbywały się Igrzyska Olimpijskie. W jego okolicach ulokowany bowiem został stadion olimpijski, na który kibice dostawali się głównie poprzez Dworzec Shinjuku. Zainwestowano więc całkiem sporo w tę dzielnicę, czego efekty było widać też już po zakończeniu Olimpiady. W zachodniej części jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wieżowce i dziś jest tam ich największe skupisko w stolicy. Wśród nich swoją siedzibę ulokowały władze miejskie, a jej wysokością nie ustępują pozostałej części otoczenia. Tokyo Metropolitan Government Building ma bowiem 243 m, a na 202 metrze znajduje się obserwatorium, w którym całkowicie za darmo można sobie pooglądać okolicę. Ze względu na swoją „nowojorką sylwetkę” bardzo charakterystyczny w tej okolicy jest budynek japońskiej sieci komórkowej NTT DoCoMo. Nam jednak kojarzył się trochę bardziej swojsko.
O Shinjuku wschodnim mówi się za to, że budzi się do życia, kiedy zachodnie kończy pracę. I własnie taką wieczorową porą postanowiliśmy się tam wybrać. Początkowo byliśmy dość oszołomieni tymi okolicami. Znaleźliśmy się bowiem w tłumie setek ludzi, otoczeni migającymi i grającymi neonami nie za bardzo ogarniając, co się dookoła dzieje i w którą stronę patrzeć. Kiedy jednak oczy przyzwyczaiły się do niezbyt naturalnego światła, a uszy do wszechobecnego zgiełku udało nam się co nieco tam zobaczyć.
Jednym z miejsc, które w Shinjuku Wschodnim podobno trzeba odwiedzić jest Golden Gai. Jest to kilka równoległych do siebie krótkich uliczek, w których znajdziemy mnóstwo ekskluzywnych barów. W większości miejsc trzeba było płacić już za samo wejście, nie wspominając o cenach drinków. Na niektórych drzwiach były też tabliczki informujące o tym, że wchodzić mogą tylko członkowie. Nie czuliśmy się żadnymi członkami, nie chcieliśmy tez wydać wszystkich pieniędzy w ciągu jednego wieczoru, więc nie napiliśmy się piwa w żadnym z nich. Miejsce to jest specyficzne ze względu na swój wygląd – patrząc z zewnątrz raczej nie można byłoby się po nim spodziewać niczego niezwykłego. Nam zrodziły się porównania do warszawskich pawilonów. Dosadniej określiła to Mama Foki Meli, która oglądając nasze zdjęcia spytała, czemu włóczyliśmy się po śmietniku. Ponoć w Golden Gai spotykają się często ludzie z artystycznego światka: muzycy, pisarze czy reżyserzy, co w sumie nieźle współgra z tym śmietnikowym wyglądem, mogącym w pewnych kręgach uchodzić za artystyczny nieład.
Po Golden Gai dotarliśmy do Kabukicho, szerzej znanym jako dzielnica czerwonych latarnii. Nie spodziewajmy się tu jednak tego samego, co pod tą nazwą kryje się w Amsterdamie. Nie ma tam żadnych czerwonych świateł, a więcej niż prostytutek widzieliśmy zagranicznych turystów. Właściwie prostytutek nie widzieliśmy żadnych (nie żebyśmy ich szukali), za to zauważyliśmy sporo podejrzanie wyglądających typów, zapraszających do wstąpienia do różnych nie mniej podejrzanie wyglądających miejsc. Kabukicho jest jednak bez wątpienia miejscem z tak zwaną „rozrywką dla dorosłych”. Znajdziemy tam pornokina, kluby nocne, czy sklepy z „takimi gadżetami”, ale też setki najróżniejszych barów. Podobno wiele z tamtejszych przedsiębiorstw znajduje się pod kontrolą yakuzy.
W Shinjuku Wschodnim znajduje się też największa w Japonii enklawa homoseksualistów. Naprawdę nie zamierzaliśmy się tam zapuszczać, ale reklamy dookoła nas obwieściły nam, że chyba jednak do tego doszło. Tam jednak też nie skusiliśmy się na wstąpienie na drinka do żadnego baru.
Jest jeszcze jedno miejsce w Shinjuku, które chcieliśmy odwiedzić, ale jakoś nam nie wyszło. Mamy nadzieję, że nie była to nasza ostatnia wizyta w Tokio i uda nam się jeszcze kiedyś do niego dotrzeć. Mowa o Robot Restaurant, które dość dobrze podsumowuje to, co w Shinjuku możemy znaleźć. Miejsce to ponoć trudno opisać słowami. Zostawiamy Was więc z filmikiem (oczywiście nie naszego autorstwa).
Foki radzą:
- RADA 57
Zanim wejdziesz do polecanego muzeum upewnij się, że z wszystkich napisów zrozumiesz coś więcej niż „Exit”.
- RADA 58
Pójdź posiedzieć w Cat Cafe (cena: 25zł/h). Wygłaskaj wszystkie koty. Wygraj życie.
- RADA 59
Na lunch idź w porze lunchowej. Za to samo jedzenie po 14:00 zapłacisz dwa razy więcej.
- RADA 60
Pamiętaj, aby zawsze podnieść szklankę, kiedy siedzący na przeciwko Ciebie profesor nalewa Ci piwo. Jeżeli robi to student, możesz rozsiąść się wygodnie i go poganiać.
Naprawdę chcieliście wypić drinka w knajpie, w której półnaga laska siedzi smokowi na ogonie i wali ogromną kulą rycerza?
„Zwiedzaliście śmietnik” – aż parsknęłam! Mi warszawskie pawilony zawsze przypominają tył osiedlowego transformatora. Tam gdzie wszystkie dzieci chciały się bawić, ale rezydowali tam dresiarze i pijaczki. Ach, życie wielkiego miasta!
w warszawie mieszka „trochę” więcej ludzi niż jest zameldowanych 🙂
eh, wreszcie jakieś znajome miejsca.
to mówił koci fan nr 1 😀
http://btth.pl/wp-content/uploads/2014/03/Shinjuku-Neko-Cafe-01-354×474.jpg
Sory mamo. 🙁
No ale mowa była o „prawdziwych warszawiakch” (my też niezameldowani 😛 ). A co do największych kocich fanów to Oskar jest całkiem sporą konkurencją. 😛 Ale my się jeszcze swoich nie dorobiliśmy. 🙁
No, po jakimś czasie mieszkania w Fukuoce trochę nam się już tęskni do takiego „wielkiego miasta” z dresami i pijaczkami. 😀
No to trzeba Robot Restaurant włączyć do programu! 🙂 Mi najbardziej podobały się te jednoślady z 3:13 i wielkie roboty na końcu. Swoją drogą – ciekawe, czy dla tubylców to też egzotyka, rozrywka organizowana na potrzeby turystów, czy oni tak na poważnie? Może taka forma cyrku dla gawiedzi…? 🙂
Hahahah, jedyny raz kiedy udało mi się zgubić w Tokio, gdy wyszłam z Metropolitan Government Building i zabłądziłam w podziemiach próbując znaleźć odpowiednią nitkę metra 😉
No właśnie w tych okolicach też miałam problem. 😛