Siedzimy w parku. Słońce zachodzi, odbijając się w szybach wysokich budynków. Park jest bardzo zadbany, ma równo przystrzyżone żywopłoty i drzewka. Jego alejkami przebiegają grupki dzieci w mundurkach. Sporo tu wycieczek szkolnych. Uśmiechamy się pod nosem, widząc młodą Japonkę, spacerującą beztrosko z szopem na smyczy. W tle słychać delikatny szum rzeki. Tak zapamiętamy Park Pokoju. Miejsce, na które dokładnie 70 lat temu zrzucono pierwszą bombę atomową.
Wszyscy, którzy zwiedzają Hiroszimę, udają się do Muzeum Pokoju. My też. A w muzeum – zdjęcia, filmy i pamiątki ofiar z 1945 roku. Smutną historię można wyczytać ze zgromadzonych tu pozostałości po eksplozji. Takich jak żelazne okiennice powyginane przez ogromną siłę wybuchu, białą ścianę ze śladami ciemnych kropli po zabójczym czarnym deszczu, czy kamienne schody z wyraźnie zaznaczonym miejscem, w którym wtedy ktoś siedział – reszta została wybielona przez blask kuli ognia. Swoimi wspomnieniami dzielą się też ci, którzy ten horror przeżyli – w muzeum można obejrzeć ich rysunki i przeczytać przejmujące historie. O tym, kto zaczął wojnę, nie wspominają.
Poranek 6 sierpnia 1945 był ciepły i słoneczny. Tego dnia samoloty z ładunkami atomowymi poleciały nad kilka miast, ale to w Hiroszimie była najładniejsza pogoda. A to pozwalało na bardziej precyzyjne zrzucenie bomby i zwiększenie strat. Nie było alarmu bombowego. Wszystko wydarzyło się na tyle szybko, że nikt nie zdążył go ogłosić. Ponad 300 tysięcy osób, które tego dnia przebywało w Hiroszimie, było w trakcie swoich zwykłych porannych czynności. 70 tysięcy z nich zginęło niemal natychmiast. W miejscu wybuchu utworzyła się ogromna kula ognia, której temperatura sięgała miliona stopni Celsjusza. Najpierw przez miasto przetoczyła się fala gorąca. Ludzie, którzy znajdowali się najbliżej epicentrum po prostu się topili, inni płonęli żywcem. Chwilę potem nastąpiła fala uderzeniowa, która równała z ziemią budynki, grzebiąc w nich ich mieszkańców. Zabójcze okazało się też coś, czego dotychczas używana broń nie znała – promieniowanie jonizujące.
Ludzie znajdujący się najbliżej epicentrum, umierali wskutek napromieniowania bardzo szybko. Im dalej, tym promieniowanie było słabsze, ale zazwyczaj i tak powodowało w organizmach nieodwracalne skutki. Ludzie, którzy wcześniej nie słyszeli o promieniowaniu, nie rozumieli, dlaczego nagle zaczynają im wypadać włosy, krwawią dziąsła, skąd gorączka, wymioty i dziwne plamy na skórze. Dla wielu osób niezwykle zdradliwy okazał się deszcz pełny radioaktywnego pyłu, który spadł na Hiroszimę niedługo po eksplozji. Poparzeni ludzie z radością chłonęli tę skażoną wodę. Do końca 1945 roku liczba ofiar wzrosła do 140 tysięcy. U wielu osób skutki promieniowania ujawniały się jednak dopiero po wielu latach – najczęściej w postaci nowotworu. Oszacowanie tego, ile osób umarło do dzisiaj w związku z wybuchem bomby, jest właściwie niemożliwe.
Tych którzy przeżyli nazywa się Hibakusha – z japońskiego „ludzie dotknięci eksplozją”. Osoby posiadające ten status mogą otrzymywać specjalny zasiłek od rządu. W zeszłym roku ze statusem Hibakusha żyło w Japonii około 190 tysięcy. Wszyscy, którzy dożyli do dzisiejszych czasów są już staruszkami. Duża część z nich wciąż ma jednak potrzebę, aby o tym opowiadać. Wielu z nich pracuje jako „pokojowi przewodnicy” i oprowadza turystów po Hiroszimie i Nagasaki, dzieląc się swoimi wspomnieniami. Inni grają w przedstawieniach organizowanych głównie dla dzieci, w których wcielają się w samych siebie lub swoich kolegów sprzed lat i codziennie od nowa przeżywają dramat. Hibakusha przywykli do życia w atmosferze strachu. Ocalali bali się tego, że w każdej chwili może nadejść choroba popromienna. Z kolei japońskie społeczeństwo bało się ocalałych. Początkowo wiedza o promieniotwórczości była bardzo niewielka. Wiele osób nie chciało mieć nawet najmniejszego kontaktu z ludźmi z Hiroszimy, lękając się o to, że może sami zarażą się chorobą popromienną. Ludzie z Hiroszimy nierzadko mieli więc problemy ze znalezieniem pracy, mieszkania, nie wspominając już o mężu czy żonie.
W Parku Pokoju wiele rzeczy przypomina o ofiarach bomby atomowej – między innymi Dziecięcy Pomnik Pokoju. Powstał on, aby uczcić pamięć Sadako Sasaki. Dziewczynka przeżyła wybuch, jednak kilka lat później zachorowała na białaczkę. W Japonii istnieje legenda, że każdy kto złoży 1000 żurawi origami będzie miał do dyspozycji jedno marzenie, które spełnią bogowie. Największym marzeniem Sadako było to, żeby wyzdrowieć. Mimo tego, że dziewczynce udało się złożyć 1000 ptaków choroba i tak okazała się silniejsza. Do dziś pod jej pomnik ludzie przynoszą setki kolorowych żurawi origami, aby złożyć hołd Sadako, a także wielu innym dzieciom, które spotkał podobny los. Sam żuraw stał się zaś symbolem pokoju.
Po wybuchu miasto zostało dość szybko odbudowane. Dziś jedyną pozostałością jest kopuła bomby atomowej, czyli dawna sala wystawowa znajdująca się bezpośrednio pod miejscem, w którym nastąpiła eksplozja. Poważnie uszkodzona struktura nie została odbudowana i do dziś przypomina o niszczycielskiej mocy broni jądrowej.
Dziś Hiroszima jest miastem, które mocno angażuje się w szerzenie idei pokoju i rozbrojenia nuklearnego. W Parku Pokoju płonie znicz, który ma zostać zgaszony dopiero w momencie, kiedy przestanie być realne zagrożenie kolejnego użycia broni jądrowej, czyli wtedy kiedy całą broń atomowa na świecie zostanie zniszczona.
Na całym świecie Hiroszima kojarzona jest głównie z tragedią sprzed 70 lat. Nie sposób o tym nie pamiętać i pamiętać o tym trzeba. Jednak Park Pokoju to tylko część miasta. Nasz japoński kolega poradził nam zobaczyć Park Pokoju na samym końcu naszej wycieczki, żebyśmy najpierw polubili miasto. Miasto z jednym z najpiękniejszych japońskich ogrodów, jakie do tej pory widzieliśmy – Shukkeien. Z jedną z najbardziej klimatycznych świątyń w Japonii – Mitaki. I przepysznym jedzeniem – okonomiyakami po hiroshimsku, które zjedliśmy tam na walentynkową kolację. Z pobliską Miyajimą i pływającą bramą torii, jednym z trzech najbardziej malowniczych miejsc w Japonii. No i z tym nieszczęsnym szopem, którego pewnie już zawsze będziemy mieć przed oczami, myśląc o Hiroshimie.
Piękna, wyważona opowieść. Dzięki…
Bardzo ładnie napisane. Wczoraj czytałam, że z powodu tego, iż Hibakusha zaczynają coraz liczniej umierać z racji swojego wieku powstał projekt w którym młodsi, nie doświadczeni przez II WŚ ludzie uczą się świadectw hibakusha, by pamięć o tym tragicznym wydarzeniu nigdy nie zaginęła i by mogli opowiadać je następnym pokoleniom.
Piękne i smutne zarazem.
@Ibazela, nie słyszałam o tym. Bardzo ciekawy projekt. Cieszę się, że wpis Ci się podobał. 🙂
Ludzie to potwory.