Arashiyama, czyli małpy i bambusy

O Kioto pisaliśmy już nie raz. Pisaliśmy  o gejszach, historii i o tym czemu uważane jest za najpiękniejsze miasto świata. Pisaliśmy też o niezliczonych świątyniach i masie bram torii. W końcu pisaliśmy o kolorowych jesiennych liściach, które co roku podziwiają tu tłumy ludzi. Dzisiaj jednak nie będzie ani gejsz, ani świątyń. Tylko liści będzie trochę. Dzisiaj bowiem o miejscu, gdzie mieści się las bambusowy i park małp. I do tego jak zwykle milion Japończyków.

Arashiyama, bo o niej dzisiaj, znajduje się około pół godziny drogi od centrum Kioto. Nazwę zawdzięcza nazywającej się tak samo górze u podnóży której się znajduje. Arashiyama jest podobno drugą najpopularniejszą turystyczną dzielnicą Kioto. My na nasze nieszczęście wybraliśmy się tam w jesienny weekend, przez co mogliśmy przekonać się o popularności na własnej skórze. Wąskie uliczki do pierwszej atrakcji – lasu bambusowego – zakorkowały się kompletnie i niczym o 17 w centrum Warszawy pozostało nam poruszanie się ślimaczym tempem do przodu. Rolę karetek i taksówek na bus pasach pełniły bardzo popularne w Kioto riksze przepychające się wśród ludzi. Tu zdjęcie już z 18, tzn. kiedy korki minęły.

Po przepchaniu się do głównej atrakcji na początku byliśmy trochę rozczarowani. Las bambusowy przypominał tam raczej połamane krzaki. Bambusy nie były za wysokie i rosły to tu, to tam, nie przypominając nijak ściany drzew, jaką widzieliśmy na zdjęciach w internecie. Ten moment miał jednak jeszcze nadejść.

Po paru minutach las właściwy zaczął się jednak na dobre i robił naprawdę spore wrażenie. Bambusy miały z metr pięćdziesiąt pięćdziesiąt metrów (no, może bardziej 20), a dziesiątki, jak nie setki Japończyków, które kłębiły się u ich stóp, wyglądały jeszcze bardziej niepewnie niż zwykle.

Obok lasu bambusowego i niezliczonej liczby świątyń chyba największą atrakcją Arashiyamy jest most Togetsukyo, który wyjątkowo malowniczo komponuje się ze zboczami góry Arashiyama podczas kwitnienia wiśni oraz jesienią. Togetsukyo w wolnym tłumaczeniu znaczy „księżyc przechodzący przez most”. Nazwa wzięła się z opisu cesarza Kameyamy, który napisał, że kiedy księżyc porusza się po niebie wygląda jakby przechodził przez ten most. Księżyca nie widzieliśmy, ale przez most przechodziliśmy my. Po drugiej stronie czekały bowiem na nas małpy.

Do parku małp Iwatayama udaliśmy się bardzo podekscytowani. Z naszymi bliższymi kuzynami widujemy się rzadko, a z tak odległymi praktycznie w ogóle. Po zapłaceniu 500 czy 600 jenów (ok. 20 zł) udaliśmy się do parku. Twórcy parku wiedzieli co robią zbierając opłaty u podnóża góry. Małpy znajdują się bowiem na szczycie, na który trochę trzeba się wdrapywać. Strona trip advisora parku pełna jest komentarzy osób, którym podejście sprawiło pewne problemy, mimo że zapewniają, iż są bardzo wysportowane. Nie lękajcie się jednak – odpowiednia ilość przerw wystarcza do tego, aby wspomnienia z góry wyparły te z podejścia. Jak mówił któryś filozof, „ból jest stanem przejściowym, radość z karmienia małpy pozostaje na zawsze”.

Na górze zastaliśmy sporą klatkę. Dla ludzi.

Nie było zatem wątpliwości kto jest tu gospodarzem. Zgodnie z Japońską tradycją gospodarzom wypada coś przynieść, dlatego na miejscu można było kupić za kilka złotych paczuszkę pokrojonych bananów i gruszek. Wiadomo co wybraliśmy. W klatce dla ludzi było trochę tłoczno i na swoją kolej przy kratach było trzeba trochę poczekać. Kiedy już się dopchaliśmy okazało się, że małpy walczące ze stereotypem wolały jednak gruszki.

Klatka zbudowana jest tak, aby można było karmić małpy w bezpiecznych warunkach. Na wolności bowiem, zgodnie z zaleceniami, powinno się małp nie dotykać, nie dawać im jedzenia, nie patrzeć im w oczy, a zgodnie z jedną tablicą nawet zachować odstęp paru metrów. Nie zawsze się to jednak udawało, ponieważ małpy biegały dosłownie pod nogami. Podobno każda z około 140 małp znajdujących się w rejonie ma swoje imię – w Japonii ma to bardzo dużą wagę. Nie wiemy jak nazywa się miła małpa ze zdjęcia poniżej, przyjmijmy więc, że to Małpa Aleksander.

Małpy żyjące w Arashiyamie to makaki japońskie. Po angielsku nazywane są także „snow monkeys”, czyli małpami śnieżnymi, ponieważ żyją na terenach, które przez wiele miesięcy pokryte są śniegiem. Żadne inne naczelne, poza Kanadyjczykami, nie żyją w tak bardzo na północ wysuniętych rejonach. Makaki bardzo lubią wygrzewać się w gorących źródłach, a w niektórych miejscach w Japonii można wygrzewać się z nimi. To doświadczenie jeszcze na nas jednak czeka.

– Co to?! Foka?!

Karmienie małp było tylko jedną, dość oczywistą atrakcją parku małp. Dużo większą przyjemność sprawiało podziwianie małp w swoim w miarę naturalnym otoczeniu. Kiedy odeszło się trochę od głównego zbiorowiska ludzi, można było w spokoju popatrzeć jak bawią się młode małpki, albo jak rodzice iskają swoje dzieci. Momentami było bardzo National Geographic.

Arashyiama była naprawdę śliczna. Musimy przyznać, że dla widoków jakie mają małpy moglibyśmy rozważyć nawet zamianę naszego japońskiego mieszkanka koło pól ryżowych na ich zniszczoną szopę. Jak będziecie zatrzymywać się w Japonii sprawdźcie zatem czy żadna małpa nie udostępnia swojego miejsca na Airbnb. Gruszki na śniadanie w cenie.

2 Komentarze

  • Arashiyama jesienią jest naprawdę piękna. Byliśmy ostatnim razem 🙂 Ale do parku małp nie trafiliśmy – wygląda na to, że to fajne miejsce. Aleksander sprawiał pozytywne wrażenie 😉

  • @PodróżeJaponia, dodatkowym plusem jest to, że z tego wzgórza, na którym park jest położony jest przepiękny widok na całą okolicę. Można było wypatrzeć wszystkie barwy jesieni. 🙂

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.