Trochę nas już znacie i pewnie Was nie zdziwi, że to czego najbardziej nie mogłam się doczekać lecąc do Australii to… przytulenie koali. Po tygodniu wreszcie nadarzyła się okazja. Przedostatniego dnia na południu wypożyczyliśmy samochód i zrobiliśmy sobie małą wycieczkę do sanktuarium zwierząt, żeby poobcować z różnymi australijskimi gatunkami. Na to czekałam. 🙂 Muszę jednak przyznać, że miś koala mnie dość rozczarował. Przez cały czas, kiedy mogłam go miziać, był zajęty wcinaniem eukaliptusa i było mu absolutnie wszystko jedno, że ktoś tam się próbuje do niego przymilać. Na szczęście wszystko zrekompensowały mi kangury, które same do mnie przybiegały i dawały się pogłaskać. Co prawda ich główną motywacją też było jedzenie ukryte w mojej kieszeni, ale jakoś to przełknęłam. W końcu przez żołądek do serca. Okazało się też, że jednym z najsłodszych zwierząt jest wombat, który wygląda jak gigantyczna świnka morska, tylko jeszcze bardzie puchata. Obejrzyjcie film, obiecuję, że wszystko co zobaczycie, będzie bardzo urocze. 🙂 A jak kiedyś będziecie w okolicach Melbourne wybierzcie się do Moonlit Sanctuary – warto!