Rzeczy, których nie zrobiliśmy w Japonii

Od naszego wyjazdu z Japonii minęło ponad dwa miesiące. Zjedliśmy już wszystkie pierogi świata, wypiliśmy niejedno piwo z butelki i wielokrotnie doświadczyliśmy radości jaką daje posiadanie prawa jazdy i samochodu. Najwyższa więc pora aby to powiedzieć: zaczynamy tęsknić. Jak na razie nie planujemy kolejnej podróży do Japonii. Na pewno minie trochę czasu zanim znowu się tam pojawimy. Ale już zanim porządnie spakowaliśmy walizki przed wyjazdem, wiedzieliśmy, że nie udało nam się w Japonii zrealizować wszystkiego, co zakładaliśmy. Dzisiejszy wpis będzie, więc zatem nietypowy. Nie będziemy opowiadać o tym, co widzieliśmy i przeżyliśmy, ale o tym czego nie widzieliśmy i nie zrobiliśmy. Ale  bardzo byśmy chcieli. Możecie to potraktować jako listę powodów, dla których na pewno do Japonii jeszcze kiedyś wrócimy.

P.S. Przepraszamy za brak zdjęć, no ale rozumiecie – nie było nas tam. 🙁

Sapporo

Do Sapporo bardzo chcieliśmy pojechać ze względu na Festiwal Śniegu, który odbywa się tam co roku w lutym. W tym czasie do Sapporo zjeżdżają różne utalentowane grupy z całego świata i budują ze śniegu niesamowicie wyglądające figury. Największe z  nich mają nawet po 15 metrów, więc bałwany, które lepiliście w dzieciństwie, wymiękają. Później figury wystawiane są na główne ulice miasta, żeby ci mniej zdolni mogli sobie na nie chociaż popatrzeć. Na festiwal nie pojechaliśmy, bo w tygodniu, w którym się odbywał, nie mogliśmy wyrwać się z Fukuoki. Figury niszczone są zaraz po zakończeniu festiwalu, więc wyjazd w późniejszym terminie mijał się z celem. Ponadto nawet gdybyśmy mieli możliwości czasowe i tak mocno zastanawialibyśmy się nad wjazdem. Sapporo jest bowiem od Fukuoki naprawdę daleko. 2000 km pomiędzy dwoma miastami w jednym państwie dla kogoś z Polski brzmi trochę abstrakcyjnie (dla porównania: z Zakopanego do Gdańska jest jakieś 600). W Japonii oczywiście jest to możliwe. Kiedy doda się do tego fakt, że te dwa miasta nie są ze sobą najlepiej skomunikowane i do drugiego trzeba lecieć aż dwoma samolotami, z małego wypadu robi się wielka wyprawa. Shinkanseny odpadały ze względów finansowych. Może jak następnym razem pojedziemy do Japonii, będą nas traktować jak zwykłych śmiertelników i obcokrajowców i pozwolą nam kupić JR Passy. Wtedy odwiedzimy nie tylko Sapporo, ale też pojeździmy po całym Hokkaido, bo wciąż jest dla nas nieodkrytą wyspą, na którą bardzo nas ciągnie.

Sumo

Rzucanie soli, aby oczyścić arenę, rytmiczne tupanie w celu przepędzenia złych mocy, seria ukłonów. To tylko niektóre z rytuałów obecnych podczas turnieju narodowego sportu Japonii, którego korzeni trzeba szukać w shintoistycznych obrzędach religijnych. Do tego sędzia w stroju kapłana, arena wykonana ze słomy ryżowej i wiszący nad głowami zawodników specjalny dach, aby nikt nie zapomniał o tym, że walki kiedyś odbywały się w świątyni. Co tu dużo mówić – brzmi jak dobre widowisko, które bardzo chcieliśmy zobaczyć. Co roku odbywa się sześć turniejów – trzy z nich w Tokio, a do tego po jednym w Osace, Nagoi i… naszej Fukuoce. Zawody trwają przez dwa tygodnie, ale mimo tego nie udało nam się zobaczyć ani jednej walki. Wyjeżdżaliśmy wtedy do Kioto oglądać listopadowe klony, a poza tym rozłożyły nas jakieś choroby. Podjęliśmy jeszcze pewne próby wyjazdu na turniej odbywający się w lipcu w Nagoi, ale ostatecznie na planach się skończyło. Pewnym pocieszeniem był fakt, że podczas zawodów w Fukuoce Foka Mela robiąc zakupy, zobaczyła jednego z zawodników sumo. Niestety zamiast stroju do ćwiczeń miał na sobie garnitur, więc pewien niedosyt pozostał.

Nagasaki

Nagasaki chcieliśmy zobaczyć nie tylko ze względu na jego tragiczną historię. Przede wszystkim dlatego, że większość naszych japońskich znajomych przedstawiała nam je jako przyjemne, wielokulturowe i otwarte na cudzoziemców miasto. I gorąco rekomendowała wycieczkę. Raz dostaliśmy stamtąd ciastka, a jeden ze znajomych był w Nagasaki aż 7 razy, bo jego mama uwielbia znajdujący się tam park tematyczny Huis Ten Bosch. Jego głównym tematem jest… Holandia. Co prawda oglądanie Holandii w Japonii nie było może tym, czego pragnęliśmy, ale kilka miesięcy temu otworzyli tam hotel obsługiwany przez… dinozaury. I to był już wystarczający powód do odwiedzin. W odróżnieniu od Sapporo, do Nagasaki nie pojechaliśmy, bo było tam za blisko. Miasto znajduje się na Kyushu, czyli „naszej wyspie” i mogliśmy tam dojechać w dwie godziny zwykłym, nie superszybkim pociągiem. Zawsze więc mówiliśmy sobie, że możemy tam dotrzeć w każdej chwili i  dłuższe urlopy wykorzystywaliśmy na dalsze wycieczki.

Hotel kapsułowy

Wiecie o co chodzi. Hotele, w których zamiast pokoi są malutkie kapsuły, gdzie zazwyczaj jest tak mało miejsca, że nawet nie da się porządnie usiąść. Nie wspominając o tym, żeby wstać. Zaprojektowane z myślą o zapracowanych biznesmenach, którzy nie zdążyli na ostatni pociąg do domu. Jedna z japońskich „dziwności”, o której wieść rozniosła się jak świat dług i szeroki. Chcieliśmy spróbować, ale takie hotele nie są koedukacyjne, a w ogóle zazwyczaj mają tylko miejsca dla mężczyzn. I jakoś tak osobno nie udało nam się zebrać.

HKT 48

Wytwór współczesnej popkultury. HKT 48 to zespół kilkunastu japońskich nastolatek, które w bardzo kawaii strojach śpiewają piosenki o tym, że miłość jest jak sok z melona. Swoją nazwę grupa wzięła od największej dzielnicy w Fukuoce – Hakaty. Nie jest to jedyna grupa tego typu w Japonii. Istnieje też AKB 48 – z Akihabary w Tokio (ta była pierwsza) czy NMB 48 z Namby w Osace. Nie chodzi tu tylko o śpiewanie, a właściwie jest to ten mniej istotny czynnik. Najważniejsza jest rywalizacja pomiędzy poszczególnymi dziewczynami. Co roku w grupach zmieniają się liderki, często też stare członkinie wymienia się na nowe. A o wszystkim decydują oczywiście fani – głównie płci męskiej. Dziewczyny z grupy mają zakaz chodzenia na randki, aby w świadomości fanów mogły istnieć jako potencjalne wybranki serca. I sprzedawać więcej płyt. Bardzo byliśmy ciekawi tego zjawiska. A poza tym chieliśmy doświadczyć koncertu w japońskim wydaniu, żeby popatrzeć i na muzyków i na to, jak zachowuje się japońska publiczność. Niestety okazało się, że mimo tego, iż dziewczyny koncertują często, bilety bardzo trudno jest zdobyć. Niczym podczas polowania na bilety na Euro trzeba brać udział w losowaniu, a żeby móc wziąć w nim udział trzeba wypełnić formularz po japońsku. No i jakoś przeszła nam ochota. Ale piosenka o melonowym soku wciąż siedzi nam w głowach, więc może kiedyś jeszcze podejmiemy to wyzwanie.

Góra Fuji

To chyba nasza największa porażka. Zobaczenie mitycznej, świętej góry Japończyków stało się naszym celem, odkąd po raz pierwszy polecieliśmy do Tokio w sierpniu rok temu. Wtedy na szczycie Tokyo Tower przeczytaliśmy, że podczas dobrej pogody widać stąd Górę Fuji. Byliśmy tam po zmroku, więc nie mieliśmy żadnych złudzeń, ale postanowiliśmy, że następnym razem bardziej się postaramy. Podczas drugiej wizyty w Tokio uważniej wybieraliśmy więc pory odwiedzania różnych tarasów widokowych. Ale niestety i wtedy się nie udało. Mimo tego, że spędziliśmy w Tokio dwa tygodnie, pogoda była na tyle złośliwa, że ani razu nie udało nam się dojrzeć Fuji. Nasze rozczarowanie podsycił pilot samolotu, którym wracaliśmy do Fukuoki, ponieważ w trakcie lotu poinformował, że za chwilę będziemy przelatywać obok Fuji i że z lewej strony będzie można ją zobaczyć. Siedzieliśmy z prawej.

W końcu, kiedy trzy miesiące temu mieliśmy być w Tokio po raz ostatni przed powrotem do Polski, uznaliśmy, że to nasza ostatnia szansa. Postanowiliśmy więc przedłużyć pobyt i pojechać do Kawaguchiko – miasteczka bardzo blisko Fuji, które jest polecane jako jedno z najlepszych miejsc do podziwiania góry. Nie będziemy się już rozwodzić na temat tego, jak byliśmy źli, że przez 3 dni chmury nie chciały się przesunąć.

Tyle o planach i niespełnionych nadziejach. A tak poza samą możliwością zwiedzania Japonii tęsknimy za wszystkimi rzeczami, które o 3 w nocy przed wylotem w pośpiechu wyrzucaliśmy z walizek przez limity bagażowe, które okazały się silniejsze od nas. Jedną z ofiar stał się nasz przewodnik po Japonii, który tak naprawdę nie był nasz. Więc póki znowu nie zwiniemy komuś kolejnego – nigdzie nie jedziemy.

Dodaj komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.